2024/10/13

Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz - Annie Jacobsen

"Broń nuklearna redukuje ludzką zaradność i pomysłowość, miłośc i pożądanie, empatię i intelekt do kupki popiołu. W tej chwili szoku i rozpaczy najbardziej przerażające jest uświadomienie sobie, jak odtąd będzie wyglądało naszy życie. Potem przychodzi gorzka konstatacja, że nikt bie zrobił nic znaczącego, aby zapobiec wybuchowi nuklearnej trzeciej wojny światowej. Że to wszystko wcale nie musiało się wydarzyć. A teraz jest już za późno".

Temat zagłady ludzkości interesuje mnie od zawsze. Wybuch wojny nuklearnej to scenariusz unicestwienia świata, na który może załapać się każdy z nas. Wystarczy nieco ponad godzina, żeby doszło do "wymiany ognia" na masową skalę. Żeby się odrodzić, Ziemia będzie potrzebowała ponad dwudziestu tysięcy lat. Błogosławieni ci, którzy zamienią się w sadze w momencie wybuchów. 

źródło

Nie wiem jak to działa na was, ale jak dla mnie istnienie broni nuklearnej to idea która rozwala mózg. Przecież to jest absolutnie szalone. Cześć, jesteśmy ludzką cywilizacją. Może i nie potrafimy skonstruować paczki chipsów którą łatwo rozerwać wzdłuż, mamy za to technologię umożliwiającą w przeciągu pół godziny spalić dowolne miasto na innym kontynencie do gołej ziemi. Pytanie retoryczne do ludzkości - czy ty jesteś ku#wa normalna? Śmiem wątpić.

"Wojnę nuklearną" czyta się doskonale. Autorka połączyła tytaniczną pracę dziennikarską z suspensem godnym najwyższej próby dreszczowców. To właśnie balans między natężeniem drobiazgowych szczegółów a pędzacą akcją jest największym atutem tej ksiązki. Dzięki niemu ilość przedstawionych informacji nie przytłacza, a dynamiczne tempo hipotetycznej wizji przyszłości czyni jej lekturę nieodkładalną. Nie jestem wielkim miłośnikiem literatury faktu, jednak kiedy zaserwowana jest w tak zręczny sposób - po prostu przepadam. Jeśli nie macie jeszcze nuklearnej hekatomby na liście swoich fobii - serdecznie polecam zapoznanie się z tą książką. 

"Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz" - Annie Jacobsen
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2024 
Stron: 496
Ocena: 9/10

2024/09/16

Teatro Grottesco - Thomas Ligotti

"Stałem dość blisko Grossvogela spoczywającego na noszach skrytych w cieniach prowizorycznej kliniki. Był środek nocy i pojękiwania Grossvogela nieco zelżały, a w ich miejsce pojawiło się coś, co podówczas brałem za deliryczne rojenia. Podczas tego podniosłego majaczenia artysta kilkukrotnie wspomniał zjawisko, które określił mianem „wszechogarniającego cienia". Próbowałem go uspokoić, mówiąc, że to tylko kiepskie oświetlenie korytarza, ale nawet mnie własne słowa wydały się dość obłąkane, zwłaszcza w obliczu zmęczenia spowodowanego wydarzeniami tamtego wieczoru, zarówno w galerii, jak i na izbie przyjęć nędznego szpitala. Po chwili już tylko stałem obok chorego, nasłuchując jego mamrotów, ale nie reagując na deliryczne i coraz dłuższe wypowiedzi o „wszechogarniającym cieniu, od którego rzeczy stają się tym, czym nigdy nie chciały być” lub „poruszającej wszystkim ciemności, nakazującej rzeczom czynić to, czego nigdy nie chciały czynić". Thomas Ligotti "Cień, ciemność"

Po kilku latach mentalnych przygotowań i czekania na odpowiedni moment, w końcu stwierdziłem, że oto nadszedł. Oficjalnie mogę dołączyć do grona osób zachwyconych twórczością Thomasa Ligottiego. 

Jakiś czas temu miałem koszmarny sen. Coś znacznie gorszego niż 'zwyczajne' koszmary. Z grubsza chodziło w nim o to, że prawdopodobnie dałem się zauważyć jakiejś niesprecyzowanej obecności, czemuś permanentnie złemu. Nie brzmi zbyt widowiskowo, prawda? A jednak obudziłem się autentycznie przerażony. Do dziś czuje dyskomfort ilekroć pomyślę o tym śnie. Co by było, gdybym stanął oko w oko z tym bytem? W ogóle bym się obudził?

źródło: klik!

"Teatro Grottesco" to zbiór opowiadań podzielony na 3 rozdziały, o wdzięcznych tytułach: ZABURZENIA, ZDEFORMOWANIA oraz ZNISZCZENI I ZGNĘBIENI (ostatni rozdział jest według mnie najlepszy). Wydaje mi się, że żeby w pełni poddać się ciemności którą roztacza Ligotti trzeba posiadać pewne szczególne cechy. Jeśli nie depresyjną naturę, to przynajmniej nastrój. To nie jest rzecz, która prowadzi skądś dokądś, to jest coś, czym się nasiąka. Wiecie, coś jak z piosenkami o miłości. Każdy może ich słuchać, ale żeby poczuć ich istotę, to już trzeba być zakochanym (najlepiej nieszczęśliwie). Zakładam, że od twórczości Ligottiego można się albo odbić, albo w niej zatracić . I wracać. Żeby przyglądać się rzeczom, widzianym pierwotnie jedynie kątem oka. W tych słowach ciągle jest COŚ JESZCZE. Sugestia, która mrozi krew w żyłach.

Co mnie zaskoczyło podczas czytania, to spora ilość absurdalnego humoru. W kontekście ogólnego wydźwięku całej książki, ten humor nie tylko bawi, ale również przeraża. Albo nawet bardziej przeraża niż bawi. Kolejną charakterystyczną cechą, jest częste użycie precyzyjnego, powiedziałbym - urzędowego języka. Jakby narrator ograniczał w ten sposób pole do ewentualnych dyskusji. Nie żebym jako czytelnik w cokolwiek tutaj wątpił. Choć samych pytań paradoksalnie rodzi się całe mnóstwo. Niesamowite jak można tak klarownie i sugestywnie pisać o tak nieuchwytnych rzeczach. Dawno nie przeżywałem tak intensywnie żadnej książki. Dawno żadna książa tak mnie nie zdołowała i urzekła jednocześnie. 

Tym razem nie będę, jak mam w zwyczaju, opisywał pobieżnie poszczególnych opowiadań. Ale żeby przekonać niezdecydowanych, wspomnę o kilku motywach, które zwracają uwagę. Czego. Tutaj. Nie ma. 🤯 Detektyw hermafrodyta. Sparaliżowany chłopiec o przeszywającym spojrzeniu. Czerwona Wieża w której produkowane są upiorne gadżety (np. sztuczna dłoń, której nocą wyrastają bardzo długie paznokcie, wrastające z powrotem podczas gdy ktoś chce je obciąć [WTF?!]). Leczenie arachnofobii okultyzmem. XD Koszmarna procesja nawiedzająca zapomniane miasteczko (koszmarna, czyli w tym przypadku wyjęta wprost z koszmaru lub będąca idealnym materiałem na koszmar, vibe "Silent Hill"). Fałszywe wspomnienia z motywem podobnym, jakiego doświadczyłem we śnie o którym wcześniej wspominałem, ZANIM poznałem opowiadanie w którym się pojawia (!). Zgon poprzez zadławienie się rączką lalki. A na  koniec poznajemy tajniki wszechświata oraz całą prawdę o tym, cóż to za siła napędza wszelkie istnienie...

Powiem tak - siadło mi to pięknie. Obawiałem się, że lektura mnie przerośnie, ale nie - ona przerosła moje oczekiwania co do literackiej grozy w ogóle. Zostałem pożarty, przeżuty i wypluty. Drugi zbiór i esej Ligottiego w kolejce, ale potrzebuje chwili oddechu od takich doznań. :) 

"Teatro Grottesco" - Thomas Ligotti
Wydawnictwo: Okultura
Rok wydania: 2014 (oryginał 2006)
Stron: 278
Ocena: 10/10

2024/08/27

"Mickey & Mo" Tomasz Czarny i Robert Essig, "Dziecko" Edward Lee

"Monicę (na któą wszyscy mówili „Mo”) poznał, gdy kupowała metę od Bone'a. A kupowała dużo i często. Była solidnie wkopana w to gówno. Mickey nie wiedział czemu, ale ta wychudzona, zaniedbana i przećpana laska podobała mu się. Była pewna siebie, i mimo, że znajdowała się na dnie, miała jeszcze charakterny błysk w oku. Pogadali sobie trochę paląc papierosy i crack. A później wsiedli do pickupa Mickeya, pojechali do starej szopy, którą Mickey mijał przejazdem i kochali się tam jak dzikie zwierzęta". - "Mickey & Mo"

Najnowsze tytuły z Domu Horroru zachęciły mnie tematyką i nazwiskami. Ćpuny gotujące metę w odludnych lasach? Co poradzić - mam słabośc do tego typu klimatów. Nowy Edward Lee po polsku? Pewnie! Gwarancja jakości. Ostatnio zasugerowałem, że jak się człowiek oczyta tej ekstremy to już mało co go rusza i w ogóle... Dwie niepozorne ksiązeczki, będzie jak znalazł na odmóżdżenie. Co złego może się stać???

Nikomu nie polecam tych książek. Chcecie? Czytajcie. Ale róbcie to na własną odpowiedzialność. 

źródło: https://domhorroru.pl/pl/

Na początek "Mickey & Mo". Zakochana para zdegenerowanych narkomanów produkuje sobie metaamfetaminę w jakiejś zapadłej dziurze w stanie Maryland. Przyjaciółka Mo prosi ją o przysługę - opiekę nad dzieckiem przez jedną noc. Matka musi odreagować trudy macierzyństwa i się porządnie wyszaleć. Mo akceptuje prośbę. Niestety. Co na plus: świetny, ćpuńsko-wieśniacki brudny klimat (nie oceniajcie mnie), slang, całkiem charakterystyczni bohaterowie, a przede wszystkim główny twist, gdzie potrzebowałem stanowczo zbyt wielu sekund zanim dotarło do mnie co tam się właściwie stało. Minusy: po tym najbardziej szokującym momencie (gdzie chwilowe niedopowiedzenie i SUGESTIA robią największą robotę, nie późniejsze dosadne opisy) dalsze pastwienie się nad tematem nie budzi już większych emocji, za minus można też uznać bardzo otwarte zakończenie i brak gwarancji na kontynuację. 

No dobra, to było posrane. Czas na Edwarda Lee. Dwie krótkie nowelki. I faktycznie - jednym z głównych motywów są tutaj dzieci. W tytułowej historii główny bohater zostaje wrobiony w odpowiedzialnośc za katastrofę budowlaną. Postanawia uciec od cywilizacji i zaszyć się w jakiejś zapomnianej przez Boga wiosce - wszystko wydaje się lepsze od parspektywy spędzenia reszty życia za kratkami. Podczas podróży zapyziałym autobusem wpada w oko pewnej kobiecie. Kobiecie, która ponoć nie cieszy się najlepszą reputacją w okolicy, na pewno nie cieszy się najlepszą aparycją, na dodatek ma przerażającego synka o wdzięcznym "imieniu" Szocik i równie przerażające zamiary wobec naszego zbiega. Z deszczu pod rynnę. Zestawienie eleganckich manierów głównego bohatera z kwintesencją patologii jest naprawdę zabawne. Ale poziom obrzydliwości wali w sufit i ciężko przebrnąć przez niektórę momenty. Lojalnie uprzedzam. 

Druga nowelka - "Fetyszysta", pozwala pogłębić więdzę czytelnika na temat ludzkich zboczeń. Wiedzieliście czym jest grawiditofilia? Ja nie. A jest to pociąg seksualny do ciężarnych kobiet. Główny bohater podczas ważnej podróży służbowej postanawia skorzystać z usług prostytutki w zaawansowanej ciąży. Wieczór kończy się... zaskakująco. Na pewno nie tak, jak sobie planował. No cóż, po raz kolejny mamy do czynienia z ekstremą w najczystszej postaci. Myślę, że nawet czytelnicy obyci z tą "estetyką" będą mieć wątpliwości przy przewracaniu kolejnych kartek. Nie nastawiałem się tutaj na jakieś wyjątkowo szokujące treści (jak na standardy horroru ekstremalnego), jednak przeczytałem coś, co łamie kolejne granice i nie ukrywam - pozostawiło mnie w stanie jakiegoś rozbicia. A wiecie co jest najgorsze? Że nawet najbardziej zwyrodniała fikcja najpewniej jest właśnie dla kogoś na świecie rzeczywistością. I nie da się nic z tym zrobić. 

"Mickey & Mo" - Tomasz Czarny i Robert Essig
Wydawnictwo: Dom Horroru
Rok wydania: 2024
Stron: 50
Ocena: 7/10

"Dziecko" - Edward Lee
Zawiera nowele "Dziecko" i "Fetyszysta"
Wydawnictwo: Dom Horroru
Rok wydania: 2024
Stron: 102
Ocena: 7/10

2024/07/25

Patusy - Patryk Bogusz, Marcin Piotrowski, Tomasz Czarny

"– Czasem śmierć to jedyne wyjście i mówię to z pełną odpowiedzialnością – powiedział i nachylił się do kamery. Twarz skrywał za czarną skórzaną maską, bo misja była ważniejsza od jego wyglądu. On był tylko głosem, którego wierni będą słuchać. Na finalnym streamie grupy beta zebrał tysiące nastolatków. Wiedział, że tylko kilku z nich podoła zadaniu, a moze tylko jeden. Jedna wyjątkowa istota, która zrozumie, że tylko przez autodestrukcję można osiągnąć spokój. Mówiła o tym filozofia, mówiła literatura, muzyka i film. On przeniósł tę prawdę na inny poziom, docierając do mas. Czasy się zmieniły, forma przekazu również".

Dziś będzie krótko (krócej niż zazwyczaj) bo i obiekt mojej recki do najdłuższych nie należy, w sumie "Patusy" równie dobrze mogłyby się ukazać w jakimś zbiorze opowiadań z ekstremalną grozą. 

źródło: https://domhorroru.pl/pl/glowna/212-patusy.html

Fabuła nie należy do przesadnie skomplikowanych, policjant po śmierci córki postanowił odejść ze służby i na własną rękę zająć się robieniem porządku z patostreamerami - to właśnie przez jednego z nich stracił dziecko. Klasyczny motyw zemsty plus jedno z nowszych zagrożeń współczesnego świata. Jak wyszło? Moim zdaniem średnio. Jest bardzo krwawo, jest obrzydliwie, ale żeby lektura mnie jakoś bardziej poruszyła? Niekoniecznie. Rzecz dzieje się w amerykańskich realiach, momentami wyczuwalne są fajne nuty właściwe do kryminału noir (obstawiam pióro Patryka Bogusza). Sceny gore - spoko, ale odrobinę wtórne. Chwila wywołująca największą reakcję (realne mdłości) to chyba też trochę hołd dla słynnego "2 Girls 1 Cup" XD. Zakończenie z fajnym pomysłem, można się doszukać jakiegoś głębszego, symbolicznego sensu, niestety finałowe sceny rozgrywają się błyskawicznie. Ogólnie takie tam czytadełko pod piwo, o którym czytelnik dość szybko zapomni. Zbyt szybko.

Moja opinia ma dość krytyczny ton, a to dlatego, że znam solową twórczość autorów i wiem, że tych panów bez wątpienia stać na więcej. Przekonałem się o tym wielokrotnie. Tutaj bez szału. Skoro krótka nowelka doczekała się papierowej formy, to liczyłem na coś lepszego. Tym bardziej, że i poruszony temat ma olbrzymi potencjał . Niezdecydowanym polecam przeczytać i wyrobić sobie własne zdanie. Mimo narzekania ode mnie 6/10 bo mam słabość do tego typu twórczości.

"Patusy" - Patryk Bogusz, Marcin Piotrowski, Tomasz Czarny
Wydawnictwo: Dom Horroru
Rok wydania: 2024
Stron: 79
Ocena: 6/10

2024/07/16

Z szynką raz! - Charles Bukowski

"Moje własne sprawy wyglądały równie źle i ponuro jak w dniu, w którym przyszedłem na świat. Z tą różnicą, że od czasu do czasu mogłem się już napić, chociaż nie tak często, jak bym chciał. Tylko picie ratowało człowieka przed wiecznym otępieniem i poczuciem, że jest się do niczego. Przez resztę czasu życie tylko stale kłuło i szarpało. Nie widziałem w nim nic ciekawego, nic a nic. Ludzie byli ostrożni, tkwili w wąsko zakreślonych ramach. Nie mieściło mi się w głowie, że do końca życia mam się zadawać z takimi piździelcami. Boże, mieli sraki, narządy płciowe, usta i pachy. Srali, gadali i byli drętwi jak końskie łajno. Dziewczyny z daleka mogły sie podobać, kiedy słońce podświetlało ich sukienki i włosy. Ale wystarczyło podejśc bliżej i posłuchać, co im wycieka ustami z mózgownic. Człowiek miał wtedy ochotę złapać pistolet maszynowy, wykopać sobie ziemiankę i już z niej nie wychodzić. Wiedziałem, że nigdy nie dam rady być szczęśliwy, ożenić się, mieć dzieci. Nie nadawałem się nawet na pomywacza".

Rok 2024 jest rokiem Charlesa Bukowskiego. Możliwe, że o tym nie wiecie - w końcu ustaliłem to chwilę temu. Niewiele jest książek które potrafią mnie w taki sposób zaangażować, niewielu jest bohaterów, którzy budzą we mnie tak różne emocje. Mój maraton z Bukowskim trwa, dostarczając mnóstwa zabawy, śmiechu, ale też chwil gorzkiej zadumy.

W "Z szynką raz!" Henry Chinaski opowiada o swoim życiu od momentu pierwszych dziecięcych wspomnień, aż do ukończenia szkoły, wyprowadzenia się z domu i symbolicznego wejścia w dorosłość. Nie była to łatwa egzystencja. Pozbawiony wsparcia rodziców, z ojcem tyranem oraz dość obojętną matką, pełen kompleksów, od najmłodszych lat dręczony w szkole, dorastający w czasach kryzysu... No cóż, Henry nie miał najlepszych warunków żeby wyrosnąć na 'porządnego człowieka'. Właściwie nie poszło mu najgorzej. Inna sprawa, że Henry nigdy tak na prawdę nie chciał zostać kolejną jednostką wrzuconą, wykastrowaną i wyplutą przez system. A presja była spora, setki razy słyszał pytanie - jak Ty sobie zamierzasz poradzić w życiu?

źródło: klik!

Chinaski to postać o specyficznej wrażliwości. Od najmłodszych lat trudno mu było znaleźć mityczne 'swoje miejsce'. Sfera jego życiowych marzeń, które z grubsza polegały na znalezieniu jakiejś zacisznej dziury po wejściu do której wszyscy dali by mu święty spokój, również nie sprzyjała budowaniu relacji międzyludzkich. Na dodatek odstręczająca fizyczność, która dla wielu była wystarczającym argumentem żeby omijać go szerokim łukiem. Podczas lektury można zauważyć, jak wraz z wiekiem Henry zamienił się z dręczonego dzieciaka w gościa, który bez problemu mógłby dręczyć innych. Jednak stare 'nawyki', takie jak awersja do ludzi czy negowanie rzeczywistości w formie, w jakiej ludzie ją sobie budują - one pozostały bez zmian. 

Odradzam tę ksiązkę posiadaczom co wrażliwszych żołądków - jest tutaj kilka naprawdę obrzydliwych scen, chociażby żywe opisy walki z trądzikiem (kiedy próby egzorcyzmów zawiodły) czy perspektywa odbycia inicjacji seksualnej z matką kolegi. No cóż, życie. Dla równowagi nie brakuje humoru, w typowym dla Bukowskiego stylu (trafia idealnie w mój gust). Henry jest mi bliski z jeszcze jednego powodu - prawdopodobnie dzielę z tą postacią sporą część zaburzeń psychicznych. :) Po prostu go rozumiem. Inne czasy, inny świat, ale marzenia i lęki całkiem podobne.

Ostatnia scena książki ma miejsce w pasażu z automatami do gier w dniu ataku Japończyków na Pearl Harbor. Główny bohater zaprasza do gry w bokserów przypadkowego chłopca. Ulice miasta pustoszeją. Mimo, że zawodnik dzieciaka ma uszkodzoną rękę, udaje mu się pokonać  w pierwszej rundzie Henry'ego. Po chwili wahania, przegrany godzi się na rewanż. Ten krótki fragment to taki literacki odpowiednik rozumienia się z kimś bez słów. Cała treść mieści się w tej milczącej chwili. Piękna sprawa.

"Z szynką raz!" - Charles Bukowski
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Rok wydania: 2022 (oryginał 1982)
Stron: 320
Ocena: 9/10

Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz - Annie Jacobsen

"Broń nuklearna redukuje ludzką zaradność i pomysłowość, miłośc i pożądanie, empatię i intelekt do kupki popiołu. W tej chwili szoku i ...