"Stałem dość blisko Grossvogela spoczywającego na noszach skrytych w cieniach prowizorycznej kliniki. Był środek nocy i pojękiwania Grossvogela nieco zelżały, a w ich miejsce pojawiło się coś, co podówczas brałem za deliryczne rojenia. Podczas tego podniosłego majaczenia artysta kilkukrotnie wspomniał zjawisko, które określił mianem „wszechogarniającego cienia". Próbowałem go uspokoić, mówiąc, że to tylko kiepskie oświetlenie korytarza, ale nawet mnie własne słowa wydały się dość obłąkane, zwłaszcza w obliczu zmęczenia spowodowanego wydarzeniami tamtego wieczoru, zarówno w galerii, jak i na izbie przyjęć nędznego szpitala. Po chwili już tylko stałem obok chorego, nasłuchując jego mamrotów, ale nie reagując na deliryczne i coraz dłuższe wypowiedzi o „wszechogarniającym cieniu, od którego rzeczy stają się tym, czym nigdy nie chciały być” lub „poruszającej wszystkim ciemności, nakazującej rzeczom czynić to, czego nigdy nie chciały czynić". Thomas Ligotti "Cień, ciemność"
Po kilku latach mentalnych przygotowań i czekania na odpowiedni moment, w końcu stwierdziłem, że oto nadszedł. Oficjalnie mogę dołączyć do grona osób zachwyconych twórczością Thomasa Ligottiego.
Jakiś czas temu miałem koszmarny sen. Coś znacznie gorszego niż 'zwyczajne' koszmary. Z grubsza chodziło w nim o to, że prawdopodobnie dałem się zauważyć jakiejś niesprecyzowanej obecności, czemuś permanentnie złemu. Nie brzmi zbyt widowiskowo, prawda? A jednak obudziłem się autentycznie przerażony. Do dziś czuje dyskomfort ilekroć pomyślę o tym śnie. Co by było, gdybym stanął oko w oko z tym bytem? W ogóle bym się obudził?
"Teatro Grottesco" to zbiór opowiadań podzielony na 3 rozdziały, o wdzięcznych tytułach: ZABURZENIA, ZDEFORMOWANIA oraz ZNISZCZENI I ZGNĘBIENI (ostatni rozdział jest według mnie najlepszy). Wydaje mi się, że żeby w pełni poddać się ciemności którą roztacza Ligotti trzeba posiadać pewne szczególne cechy. Jeśli nie depresyjną naturę, to przynajmniej nastrój. To nie jest rzecz, która prowadzi skądś dokądś, to jest coś, czym się nasiąka. Wiecie, coś jak z piosenkami o miłości. Każdy może ich słuchać, ale żeby poczuć ich istotę, to już trzeba być zakochanym (najlepiej nieszczęśliwie). Zakładam, że od twórczości Ligottiego można się albo odbić, albo w niej zatracić . I wracać. Żeby przyglądać się rzeczom, widzianym pierwotnie jedynie kątem oka. W tych słowach ciągle jest COŚ JESZCZE. Sugestia, która mrozi krew w żyłach.
Co mnie zaskoczyło podczas czytania, to spora ilość absurdalnego humoru. W kontekście ogólnego wydźwięku całej książki, ten humor nie tylko bawi, ale również przeraża. Albo nawet bardziej przeraża niż bawi. Kolejną charakterystyczną cechą, jest częste użycie precyzyjnego, powiedziałbym - urzędowego języka. Jakby narrator ograniczał w ten sposób pole do ewentualnych dyskusji. Nie żebym jako czytelnik w cokolwiek tutaj wątpił. Choć samych pytań paradoksalnie rodzi się całe mnóstwo. Niesamowite jak można tak klarownie i sugestywnie pisać o tak nieuchwytnych rzeczach. Dawno nie przeżywałem tak intensywnie żadnej książki. Dawno żadna książa tak mnie nie zdołowała i urzekła jednocześnie.
Tym razem nie będę, jak mam w zwyczaju, opisywał pobieżnie poszczególnych opowiadań. Ale żeby przekonać niezdecydowanych, wspomnę o kilku motywach, które zwracają uwagę. Czego. Tutaj. Nie ma. 🤯 Detektyw hermafrodyta. Sparaliżowany chłopiec o przeszywającym spojrzeniu. Czerwona Wieża w której produkowane są upiorne gadżety (np. sztuczna dłoń, której nocą wyrastają bardzo długie paznokcie, wrastające z powrotem podczas gdy ktoś chce je obciąć [WTF?!]). Leczenie arachnofobii okultyzmem. XD Koszmarna procesja nawiedzająca zapomniane miasteczko (koszmarna, czyli w tym przypadku wyjęta wprost z koszmaru lub będąca idealnym materiałem na koszmar, vibe "Silent Hill"). Fałszywe wspomnienia z motywem podobnym, jakiego doświadczyłem we śnie o którym wcześniej wspominałem, ZANIM poznałem opowiadanie w którym się pojawia (!). Zgon poprzez zadławienie się rączką lalki. A na koniec poznajemy tajniki wszechświata oraz całą prawdę o tym, cóż to za siła napędza wszelkie istnienie...
Powiem tak - siadło mi to pięknie. Obawiałem się, że lektura mnie przerośnie, ale nie - ona przerosła moje oczekiwania co do literackiej grozy w ogóle. Zostałem pożarty, przeżuty i wypluty. Drugi zbiór i esej Ligottiego w kolejce, ale potrzebuje chwili oddechu od takich doznań. :)
"Teatro Grottesco" - Thomas Ligotti
Wydawnictwo: Okultura
Rok wydania: 2014 (oryginał 2006)
Stron: 278
Ocena: 10/10