"- Ludzie nie so dobrzy, Bighead - powiedział Dziadzio, zanim się wykopyrtnał. - Dlatego żem zamieszkoł w Lower Woods, co by być od nich z daleka. Nikomu nie ufoj, synu, bo cię przeflancujo na cacy. Wykorzystajo cie pewnikiem, więc nie dej się. Jeśli pamientosz, co do ciebie mówie, zapamientaj najbardziej to, synu. Musisz ich wyruchoć, zanim oni wyruchojo ciebie".
To. Było. Mocne. Ponad dwie dekady po premierze, legendarny "Bighead" nareszcie ukazał się po polsku. Każda książka Edwarda Lee jest dobra, ale najbardziej lubię autora właśnie w takich klimatach. Zapadłe amerykańskie wsie, ich skrajnie patologiczni mieszkańcy - po prostu to uwielbiam. Wyobraźcie sobie niemal dwuipółmetrowego, zmutowanego stwora (z przyrodzeniem długim na prawie pół metra), który jest nadludzko silny, nigdy się nie mył, zaś jego potrzeby ograniczają się do gwałcenia i zjadania ludzi (kolejność dowolna). Po śmierci swojego kalekiego opiekuna, Bighead wyrusza w świat. Do kogo należy głos, który każe mu podążać przed siebie? Jaką tajemnicę skrywa jego przeszłość? Czy ktokolwiek będzie w stanie go zatrzymać?
Oprócz tytułowego monstrum, mamy tutaj jeszcze kilka interesujących postaci wokół których kręci się cała historia. Ale po kolei. Charity jest sierotą, po latach spędzonych w domu dziecka wraca do swojej ciotki - Annie, która zastępowała jej matkę. Ciotce nie wiodło się najlepiej, więc dziewczynka trafiła do sierocińca. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Zakompleksionej Charity towarzyszy atrakcyjna Jerrica - z zawodu reporterka, prywatnie - uzależniona od seksu, była narkomanka. W zajeździe prowadzonym przez Annie zatrzymuje się Alexander - ksiądz, psycholog, dawniej żołnierz. Mężczyzna ma za zadanie doprowadzić do jako takiego porządku pobliskie opuszczone opactwo, w którym wkrótce ma powstać ośrodek odwykowy dla księży. Równolegle śledzimy losy lokalnego psychopaty - Tritta "Ballsa" Connera i jego umiarkowanie rozgarniętego przyjaciela - Dicky'ego. Chłopaki zajmują się przerzutem bimbru do sąsiedniego stanu. Żeby jakoś urozmaicić nudne życie na prowincji, Balls inicjuje polowania na przydrożne dziwki, narkomanki czy autostopowiczki. Jego ofiary nigdy nie wychodzą z tego w całości.
Spodziewaliście się, że Bighead będzie robił jatkę przez 350 stron a fani ekstremy zapiszczą z zachwytu? Bez przesady. :) Jatka jest, owszem, ale nie tylko. Po pierwsze - klimat. Zajazd z dala od ludzi, upalne lato, nocne niebo przecinają nieme błyskawice, coś złego wisi w tym parnym powietrzu... Plus rednecka mentalność i ten przeuroczy slang. Po drugie - bohaterowie. Cóż - wzorami cnót to oni nie są. Ale za to fascynują. Mają swoje sekrety, walczą z własnymi demonami, nawet sam Bighead w pewnym momencie zaskakuje swoistą moralnością (no i kto jest większym potworem?). Na szczególną uwagę zasługuje postać księdza Alexandra. Może i facet ma słabość do używek i niewyparzony język, ale jego wiara? Coś takiego budzi prawdziwe uznanie! (Rozmowy księdza z Jezusem to już w ogóle jest złoto). Po trzecie - historia. Cała opowieść składa się w zgrabną całość. Dostajemy odpowiedzi na niemal wszystkie dręczące nas pytania, a skrywane przez lata tajemnice bohaterów w końcu wychodzą na jaw. Co jeszcze? Oczywiście solidna dawka powalającego humoru. No i ekstrema. Dużo ekstremy. Bardzo dużo. Dzieją się takie rzeczy, że oczy wychodzą na wierzch.
Nikogo nie zachęcam, nikogo nie namawiam. Rzecz raczej tylko dla fanów Edwarda Lee i jemu podobnych twórców. Nikt o zdrowych zmysłach nie przebrnie przez to bagno okropieństw tylko po to, żeby poznać nieoczywiste rozterki bohaterów. "Bighead" nie ma litości. Czy było warto? Oczywiście! Niczego nie żałuję. :)
"Bighead" - Edward Lee
Wydawnictwo: Dom Horroru
Rok wydania: 2021 (oryginał 1999)
Stron: 355
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz