"Porywacz złapał ją w kleszcze za podbródek i czubek głowy, tak że nie mogła rozewrzeć szczęki. Wydawała z siebie stłumione dźwięki, usiłując wypluć paskudztwo. - Masz przed sobą dwie opcje: pogryź to i przełknij albo udław się tym. Wybór należy do ciebie - stwierdził napastnik. Trwali w tej konfiguracji przez ponad minutę - dziwna patowa sytuacja. Język był śliski i słony; za duży, by przełknąć go na raz. Próbowała, ale zaczęła się krztusić. W końcu jęła żuć".
Horror ekstremalny, na dodatek rozgrywający się gdzieś na teksańskiej prowincji? Nie mogłem przejść obok takiej książki obojętnie. Okładka również mocno przykuła moją uwagę. Co jak co, ale maski są niepokojące, szczególnie TEGO TYPU maski.
Wstęp do "Rodzinki" sugeruje, że mamy do czynienia z historią zainspirowaną prawdziwymi wydarzeniami. Głównym bohaterem jest Eddie Mason - bezrobotny ojciec czternastoletniej Brandi oraz pięcioletniego Jeffreya. Żona Eddiego gardzi nim z całego serca, zaś sam Eddie, mimo lichej postury i aparycji godnej stereotypowego, powoli starzejącego się tatuśka ma pewien sekret... Poluje na ludzi, a kiedy już kogoś schwyta, wtedy to on jest górą. Dzięki specjalnym rytuałom własnego autorstwa, Eddie potrafi przejąć siłę swoich ofiar. Tak mu się przynajmniej wydaje. Kiedy zakłada maskę, wtedy staje się Maską. I nie ma miejsca na wątpliwości.
Nic nowego, co nie? ALE. Jest jeden istotny szczegół. Eddie wyrusza na polowania z dzieciakami. (One też nie przepadają za matką). Potomstwo bardzo chętnie przyswaja filozofię praktykowaną przez ojca, natomiast sam ojciec puchnie z dumy. Rodzeństwo Masonów nie widzi niczego niestosownego w porywaniu ludzi, torturowaniu ich, a nawet w tym, co dzieje się później. Nadchodzi moment, w którym dzieci Eddiego same przejmują inicjatywę.
"Rodzinkę" przeczytałem błyskawicznie. (Również dzięki dużej czcionce, ale to akurat pożądana rzecz, szczególnie o tej porze roku). Autor postawił na bardzo dynamiczną akcję, bez większego skupiania się nad tłem, co można uznać zarówno za zaletę, jak i za wadę. Oczywiście mamy jakiś tam zarys tego, co 'usprawiedliwia' działania poszczególnych osób, jednak priorytetem jest pędząca do przodu akcja. Chociaż z drugiej strony - nie wiem czy przeciętny człowiek w ogóle jest w stanie zrozumieć motywacje seryjnych morderców, wątpię. Może być tak, że to właśnie abstrakcja tego typu działań jest najbliższa ich istocie. Na początku nie mogłem się przekonać do postaci Brandi, o ile pięciolatkowi można namieszać w głowie, tak po czternastolatce spodziewałem się chociaż odrobiny empatii. Końcówka rzuciła na jej postać nieco inne światło, uwydatniając pełną premedytację działań dziewczyny - przyznaję, zrobiło to na mnie duże wrażenie. Opisy tego, co dzieje się na opuszczonej farmie to solidne, ociekające krwią gore. Tim Miller pisze prosto i skutecznie. "Rodzinka" to niemal gotowy scenariusz na filmowy horror, wystarczy dodać trochę niepokojącej muzyki i scenerii amerykańskiego zadupia. Jeśli macie ochotę na wieczór ze zwichrowanymi dzieciakami w maskach i soczyste opisy ich okrutnych praktyk - polecam. Przy okazji mam nadzieję, że Dom Horroru pokusi się o wydanie kolejnych książek Tima Millera, jeśli o mnie chodzi - będę stałym czytelnikiem.
"Rodzinka" - Tim Miller
Wydawnictwo: Dom Horroru
Rok wydania: 2020 (oryginał 2013)
Stron: 198
Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz